Cztery pytania

pytania: o sens całości, o szczęście, o prawdziwego przyjaciela i mistrza, o miłość

środa, 16 lutego 2011

O cierpieniu Pana 6/6

VI. Droga ku zwycięstwu czyli Niewiasta przy Ukrzyżowanym 


6 czerwca 2010 roku przeżywaliśmy beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszki. Kilka miesięcy przed wspomnianą beatyfikacją ukazał się w Gościu Niedzielnym wywiad z panią Marianną - mamą ks. Jerzego (Nr 08/2010 z dnia 28 luty 2010). Wywiad był przeprowadzony przez Marcina Jakimowicza:   
„Panie, która matka to wytrzyma? – oczy staruszki zachodzą mgłą. – Jak takie rzeczy przeżyć matce? – szepcze ze wschodnim akcentem przez łzy. – To wielki kamień na sercu… Wie pan, co mnie ratowało, gdy to wszystko zobaczyłam? (pani Marianna pokazuje fotkę z ociekającą krwią twarzą syna). To, że patrzyłam na Matkę Bożą. Ona to dopiero wycierpiała. Widziała ciało zabitego Syna. Ja cierpiałam razem z nią. Ona nad swoim Synem, ja nad swoim… Przecież żeby Pan Bóg chciał uchronić syna, to mógł uchronić. Ale widać trzeba było tej ofiary. Ja przebaczyłam mordercom, ale to nie moja zasługa. To dar Ducha Świętego”.

Patrzyłam na Matkę Bożą… patrzyła Jej oczami na ofiarę Syna, przyszedł Duch Święty… z krzyża Jezusa, w najciemniejszej chwili – to również istota modlitwy różańcowej: patrzeć oczami Maryi na życie Jezusa  (różaniec jest widoczny na jednej fotografii w domu p. Marianny)  

Krzyż promieniuje miłością Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Bóg pobłogosławił nawet winę ludzką – „błogosławiona wina” (felix culpa). Nigdy i nikt nie jest przegrany u Boga, żadna siła zbrodni, ani ten co ją popełnił, nie przeważy siły miłości Ukrzyżowanego, a miłość ta zdolna jest nas przemieniać, dawać siłę świętości czyli upodabniać do Boga! Tak było z Maryją przy krzyżu, tak było z mamą sługi Bożego ks. Jerzego tam może być z każdym z nas. Warto i trzeba stać przy Ukrzyżowanym – jak w słońcu po ciężkiej zimie, choćby chwilę…  
Św. Jan zapisał: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 25-27).
W godzinie cierpienia Jezusa Maryja jest - jak potrafi - najbliżej krzyża. Jest, bo kocha i ufa. Właśnie w tej godzinie otrzymuje nową misję. Bo dla Boga nie ma straconych i bezsensownych chwil. Największa rana może być źródłem nowych łask, charyzmatów, największa strata może być początkiem największego bogactwa ducha, śmierć może stać się i jest nowym początkiem…
Tam gdzie wszystko – po ludzku – kończy się, gdzie ponosimy największe straty – Niewiasta (bo tak nazywa Jezus swoją Matkę) otrzymuje nowe dzieci (do tej pory miała tylko Jedynego Syna i dobrze Go wychowała – teraz otrzymuje wszystkich uczniów Syna!). Wszystko więc się zaczyna – misja wychowywania, doprowadzenia do dojrzałości, aby dzieci Maryi i uczniowie Pana kochały jak On.       
W tych zaledwie dwóch wersetach z Biblii jest zawartych wiele ważnych myśli. Na koniec naszych rozważań pasyjnych chciałbym zwrócić uwagę na dwie sprawy: na słowo „Niewiasta” i postawę umiłowanego ucznia, który „od tej godziny” (od paschy Jezusa) wziął Niewiastę do siebie. 
Słowo „Niewiasta” oznacza Matkę Jezusa, ale czy tylko? Zdaje się, że św. Jan przekazuje nam coś więcej właśnie przez to, że nie wypowiada wprost imienia Matki Jezusa – Maryi. Zwróćmy uwagę, że nie jest to jedyne miejsce w Piśmie św. z tym określeniem. W Apokalipsie – najważniejszej księdze pocieszenia, dla nas żyjących pomiędzy zmartwychwstaniem Jezusa a  Jego paruzją, czytamy: „Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki rodzenia. I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów - a na głowach jego siedem diademów. I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej dziecię” (Ap 12,1-6).

„Męki i bóle” fizyczne związane z narodzinami Jezusa nie dotyczą Maryi (Maryja jest Niepokalana – bez grzechu i jego skutków), równoczesne pojawienie się ognistego smoka na niebie i zrzucenie „trzeciej części gwiazd na ziemię” to nie jest sceneria betlejemskiej szopki, ukrytego przecież i ubogiego przyjścia Jezusa na świat. Umiejętność czytania i odczytywania Apokalipsy nie jest łatwa, ale jest nam bardzo potrzebna. Niewiasta apokaliptyczna to ktoś kto jest ponad czasem (księżyc pod stopami), jest obleczona w moc Boga (słońce) – jest niezwyciężona i ma wieniec z gwiazd dwunastu – (symbol 12 pokoleń Izraela, 12 apostołów – całego Ludu Bożego). Ta Niewiasta ma misje – rodzić Jezusa pośród prześladowań i walki. Rodzić, ale gdzie? W historii świata, aż do przyjścia Jezusa Chrystusa i sądu ostatecznego. Poród jest bolesny, trudny albowiem z wielka mocą działają przeciwnicy Niewiasty – sami chcąc być znakiem dla ziemi. Ten „inny znak” to smok, symbol przeciwników „godziny” jezusa, tutaj rozrastający się do organizacji historycznej o korzeniach szatańskich, demonicznych. Dla wielu organizacji i systemów wiara w Boga Jedynego i Kościół katolicki jest – może już jedyną przeszkodą w zaprowadzeniu „nowego porządku”. Ten „inny, nowy porządek” pochodzi od smoka, który niszczy „trzecią część gwiazd”. Jesteśmy świadkami tej walki między dwoma królestwami: Bożym oraz ziemskim, zamkniętym na Boga Jedynego. Królestwo ciemności zmierza do wyeliminowania z historii tego, co Boże, Chrystusowe. Jednak wartości Królestwa Boga istnieją w Kościele i będą istniały do końca świata, to znaczy do paruzji (choćby w małej, ale wiernej wspólnocie Pana). Chrystus jest w obecny w Kościele, żywy, zmartwychwstały. Tak więc „ciężarna” Niewiasta to po prostu Kościół, który głosi Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego – nadzieję dla świata. Kościół-Niewiasta jest chroniona przez Boga, ale jest zepchnięta na margines w świecie, prześladowana, narażona na męczeństwo. Skąd siła Kościoła, aby realizować tę postawę, skąd ma być brany wzór? Moc jest zawsze od Ducha Świętego! A wzór najpiękniejszy w Maryi, Matce Jezusa. Taki jest zamysł św. Jana mówiącego o Niewieście przy Ukrzyżowanym i w Apokalipsie. Maryja wskazuje na Kościół, który ma rysy macierzyńskie (U. Vanni). 

Jezus pragnie, aby Maryja-Niewiasta  przyjęła uczniów Jezusa za swoje dzieci i aby poszczególny uczeń  przyjął Maryję-Niewiastę w godzinie krzyża. To testament Jezusa. To ważny krok w życiu ucznia Jezusa! Ks. prof. Józef Kudasiewicz proponuje zamiast słowa „przyjął”, słowo „przygarnąć” (bo nie chodzi o rzecz czy jakąś bierną postawę przyjęcia daru). Przygarnąć oznacza „dać komuś schronienie”, „wziąć do domu”, „pod swoją opiekę”, ale też „przygarnąć do serca”, „przytulić się do kogoś”. Umiłowany uczeń przygarnia Matkę Jezusa w swoje najcenniejsze dobra duchowe, staje się Jej synem na płaszczyźnie wiary, ale również przyjęty przez Kościół,  sam uczeń, przygarnia również Kościół – staje się za niego odpowiedzialny. Wchodzi tym samym w „rodzinę Boga”, otwiera się w wierze na dary duchowe, również na Maryję i Niewiastę.
Poszczególne decyzje chrześcijanina powinny być czytelnym znakiem przynależności do Chrystusa w Jego Kościele. Apokalipsa uświadamia wierzącemu, że jest to aktualne nie tylko w czasach prześladowań, ale również wtedy, gdy tych prześladowań jawnych nie ma, kiedy wiele gwiazd jest zmiatanych przez smoka na ziemię – symbol również upadku wielu, którzy powinni jaśnieć a leżą w błocie… 
Jak artysta (np. rzeźbiarz) może mówić, ze tworzy sztukę chrześcijańską skoro wzbudza ona wiele kontrowersji, jest nie tylko niejednoznaczna, ale mając służyć modlitwie, kontemplacji, rozbija człowieka i zniechęca do modlitwy. Z jakiego natchnienia są takie dzieła? Czy można służyć Niewieście-Kościołowi i apokaliptycznemu smokowi? Taki człowiek się nie ostoi – zginie ten który dwom panom służy. A może tylko jednemu służy – smokowi? Upadłe gwiazdy… kto Was wydobędzie z błota ziemi?  

Skąd mieć siłę, aby wewnątrz nas były jednoznaczne myśli, liczne, precyzyjne i oczyszczone natchnienia Ducha Świętego? Skąd mieć silę do przebaczenia i precyzyjnego ratowania upadłych? Trzeba mieć w sobie siłę Ducha Bożego, który przychodzi przez modlitwę. Jedną z możliwości dostępnych dla nas jest rodzaj modlitwy nieustannej, którą jest różaniec. Jan Paweł II zostawił nam piękny i głęboki tekst na temat tej modlitwy Rosarium Virginis Mariae. Tytuł po łacinie, ale oczywiście tekst po polsku. Czytamy w rozdziale „Upodobnić się do Chrystusa z Maryją”: „Mocno doświadczyłem tej prawdy w moim życiu i uczyniłem z niej podstawę mojej dewizy biskupiej: Totus Tuus… Nigdzie drogi Chrystusa i Maryi nie jawią się tak ściśle złączone jak w różańcu” (p.15).     
Św. Ludwik G. de Montfort od którego pochodzą słowa zawierzenia się Maryi (Totus Tuus), mówi o chrześcijanach uformowanych w szkole Matki Jezusa: „Oni jak ogień gorejący rozpalać będą wszędzie żar miłości Bożej. (…) Dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i małych będą oni wszędzie dobra wonią Chrystusową; dla wielkich zaś tego świata , dla bogaczy i pysznych będą wonią śmierci. Będą nauczali jak iść wąską droga do Boga, w świetle czystej prawdy tj. Ewangelii, a nie według zasad świata… będą mieli w ustach obosieczny miecz słowa Bożego; na ramionach nieść będą zakrwawiony proporzec krzyża, w prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej… owi wielcy, których ukształtuje Maryja i wyposaży na rozkaż Najwyższego, by Królestwo jego rozpowszechniali nad krainą bezbożnych” (Św. Ludwik G. de Montfort, z Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny).
Czyż nie jest to opis życia, czynów i owocnej posługi Jana Pawła II Wielkiego? (A. Socci) 
Za tydzień Wielki Pitek, nie będzie Mszy świętej, ani uroczystości  związanych z piąta rocznicą odejścia do domu Ojca Jana Pawła II. On nam dał i daje wiele prezentów…  

Wezmę do ręki różaniec, aby stać z Maryją w trudnej godzinie dla Kościoła i w trudnej godzinie mojego życia wraz Marią Magdaleną, mamą ks. Jerzego, z Janem Pawłem II. Chcę być użyteczny w walce, która trwa pomiędzy Niewiastą a smokiem. Maryja wyprosi Światło z krzyża i będę wiedział, co uczynić, przede wszystkim dla Królestwa Bożego, bo wszystko inne będzie mi dodane!

O cierpieniu Pana 5/6

V. Delirium wszechmocy czyli ukrzyżowanie Jezusa 

„Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: «Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie!» Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą… . (Mk 15, 29-30).

Tej rzeczy lękajmy się zawsze i dzisiaj też, aby nie „przechodzić obok” krzyża i drwić… żeby nie bać się zanieczyszczenia jak opisani przechodnie w Ewangelii. Wtedy św. Marek, mówiłby o nas i weszlibyśmy w niebezpieczeństwie nie tylko nieczystości rytualnej, ale utraty zbawienia… Taka postawa to „delirium wszechmocy”! 

Delirium wszechmocy człowieka…
Wyrażenie „delirium wszechmocy” pochodzi od Antonio Socci („Tajemnice Jana Pawła II, Kraków 2008, s. 245). Przypomnijmy: „delirium” – stan zaburzenia świadomości połączony z bredzeniem, halucynacjami i podnieceniem ruchowym. Wywołany np. wysoką gorączką lub alkoholem. A. Socci pisze prosto i szczerze: „Wszędzie słychać krzyk tych, którzy nie chcą, by Bóg, Ojciec miłosierny i wszechmocny plątał się pod nogami czynią to w imię laickości, samostanowienia, tak zwanej nowoczesności. Wyrzuca się Go z rodzin, ze szkół, z kultury, pracy, mediów, polityki, nawet z historii Europy i, przede wszystkim z życia narodów i jednostek, aby potem w obliczu tragedii, pytać ze złością gdzie jest Bóg z miną kogoś, kto chce Go postawić w stan oskarżenia i wytoczyć Mu proces (co zrobiono już dwa tysiące lat temu: wytoczono proces, torturowano, skazano i uśmiercono).

Tak, trawi nas delirium wszechmocy, mamy głupie, niszczące w nas pragnienie postawienia się w miejscu Boga… i  robimy to!

Jezus był świadomy odrzucenia Go. Ale miłosierdzie Boże jest większe niż ludzka głupota. Mówiąc o odrzuceniu jednocześnie Jezus mówi, że będzie to czas łaski dla człowieka. Trzykrotnie mówi o tym uczniom: „zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie (Mk 8,31; 9,31-32; 10,32-34). Z perspektywy Jezusa Chrystusa nie wolno nam odłączyć zapowiedzi odrzucenia od zapowiedzi zmartwychwstania. Odrzucenie to droga Jezusa – przejście, pascha ku życiu. Z delirium wszechmocy Bóg może i chce nas wyprowadzić.   

Elie Wiesel (myśliciel i pisarz żydowski, jako 15 latek został z rodziną wywieziony w 1944 r. do Birkenau. Po selekcji na rampie i kwarantannie trafił do Auschwitz, potem do jednej z jego filii - Monowitz. W 1945 r. został ewakuowany do Buchenwaldu, gdzie doczekał końca wojny). W jednej z książek opowiada o wstrząsającej publicznej egzekucji, której był świadkiem w obozie koncentracyjnym. Trzech więźniów zostało dla postrachu skazanych na śmierć przez powieszenie. Wśród nich był młodziutki chłopiec, bardzo przez wszystkich lubiany. Był lekki i przez pół godziny nie mógł skonać. Ktoś w otoczonym przez uzbrojonych SS–manów, milczącym tłumie zapytał głośno: „Gdzie jest Bóg?”. Wiesel pomyślał: „Tam, wisi na szubienicy”.

„Ej, Ty – zejdź z krzyża… 
przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami” (Mk 15,29).

Dlaczego Jezus nie zszedł z krzyża? Ponieważ kochał tego chłopca i kocha miliardy innych swoich dzieci. Kocha ciebie i mnie, kocha wszystkich, ofiary i zbrodniarzy wszystkich czasów. Każdy ma swoją „ciemna dolinę”, którą musi przejść jako skrzywdzony i grzesznik. Ponosimy na sobie skutki delirium naszej wszechmocności… Ponoszę je słabi wobec mocnych i sami wobec siebie. Ten chłopiec pół godziny konał, ale nie był sam, bo w tej „ciemnej dolinie” konania, był z nim Jezus Chrystus! Jezus konał z chłopcem, Chrystus poznał „dolinę śmierci” chłopca, przeszedł nią z odwagą, w ogromnym bólu i zaufaniu do Ojca.

Św. Marek mówi, ze kiedy ukrzyżowano Jezusa „była godzina trzecia” (Mk 15, 25) czyli godzina dziewiąta przed południem, później były godziny drwin, a potem od południa - trzy godziny ciemności. „A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eloi, Eloi, lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15,33-34)

Krzyk w ciemnościach konania nie jest krzykiem rozpaczy, choć jest krzykiem donośnym, pełnym nieopisanego bólu. Jezus nie wyrzekł się Boga nawet w tym momencie, kiedy wszystkie światła zgasły, wokół były drwiny a na ziemi ciemność… Jezus wołał: „Boże mój…”

Dlaczego Jezus nie zszedł z krzyża i trwał w ciemnościach? Bo ja jestem w ciemnościach! Gdyby Jezus zszedł z krzyża uratowałby siebie, ale nie mnie. Przeszedł całą drogę ciemności, aby być w niej ze mną, dla mnie, dla mojego zbawienia.

W Psalmie 23, czwartym wersecie modlimy się: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza”.

Cóż to jest ta ciemna dolina? Zdaje się, że chodzi Gehennę (herbr. Gehinnôm, Dolina Hinnom) – głęboką doliną lub wąwóz , która w czasach starożytnych wyznaczała granice miasta Jeruzalem. Miejsce to było przeznaczone na odpadki pochodzące z miasta (wysypisko śmieci). Dokonywano w niej pierwotnie kremacji zwłok przestępców oraz tych, którym odmówiono z różnych względów normalnego pogrzebu. W tym celu w Dolinie Hinnom utrzymywano stale palące się ognie - ogniska, na jej środku znajdowało się wzniesienie, na którym (między innymi) król Achaz złożył niegdyś bogu Molochowi w ofierze własnego syna. Od tego momentu Dolina Hinnom jest symbolem bałwochwalstywa, kultu fałszywego boga, hańby, niegodziwości oraz najniższego poziomu piekła, z którego nie ma powrotu i do którego trafiają potępieni na wieczną mękę.

Gdzie jest ta Gehenna? Czy chodzi jedynie o fizyczne miejsce lub takie chwile w naszym życiu, które są bardzo trudne, bolesne, krzywdzące? Czy chodzi tylko o nagłe  zagrożenia życia, które przeżywaliśmy czy będziemy przeżywać? Myślę, że nie tylko. Nie szukajmy „doliny ciemnej” za daleko i u innych… Gehenna  jest w nas. Św. Paweł mówi: „Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23). Moje wnętrze staje się Doliną Hinnomu, kiedy wybieram grzech i trzymam go w sobie. Nikt z nas nie popełnia jednego grzechu, z „jednego przykazania”. Przed każdym stoi możliwość popełnienia wszystkich! Jeśli jakiegoś nie popełniliśmy to wielkie Boże miłosierdzie… Powiem jednak mocniej – ponieważ grzeszyć możemy nie tylko czynem, ale i myślą, mową i zaniedbaniem! Wszyscy popełniliśmy wszystkie grzechy. W różnej mierze, materii, natężeniu, ale wszystkie. Wszyscy w sobie mamy śmietnik, ołtarze obcych bogów, wiele przestępstw… Kiedy otwieram sumienie, robie z sobą „obrachunek”, uznaje zło i proszę Boga o wybaczenie to wybieram się w drogę przez „ciemna dolinę”. Jest sens przechodzić przez nią, ale trzeba wiedzieć – jaki to sens!

Sensowne jest najpierw zastosowanie słów Psalmu 23 do Jezusa. To On pierwszy przeszedł przez „dolinę ciemną” - przez śmierć na krzyżu. To była pascha – przejście – ku życiu. Tym przejściem „odsłonił”, wydobył na światło prawdę o nas, o mnie. Same rany, ponad 4 tys. ran miał Jezus na ciele (św. Brygida, Księga Objawień). Można powiedzieć, ze Jezus doskonale się wyspowiadał za nas przed Ojcem (ta intuicja pochodzi od Adrienne von Speyer  z książki Spowie, Poznań 1993) niemieckiej mistyczki. Jezus każdą raną pokazał i pokazuje, a nic nie ukrywa jacy jesteśmy. Jezus poprosi Ojca o wybaczenie… Ukrzyżowany i sposób Jego umierania pokazuje ile w nas zła. On jest czystą miłością. Zjednoczony z Ojcem w naszym piekle, biorąc na siebie jego skutki – dokonał ekspiacji – wynagrodzenia, przebłagania, stał się przewodnikiem w wyjściu z tej „doliny ciemności”.

Jezusowy „kij i laska pasterska” czyli krzyż są mi pociechą ilekroć robie rachunek sumienia, spowiadam się i żyje w pokucie, bo On jest ze mną i prowadzi mnie – przez uznanie, nazwanie, wypowiedzenie i palenie moich śmieci z dolinny ciemnej!

Za 100 lat gdzie będziesz? W niebie, w piekle czy w czyśćcu? A może Ci jest to obojętne? Być może myślisz dziś tak: ja wierzę, mówię modlitwy spowiadam się od czasu do czasu, jakoś to będzie, pomyślę o tym w przyszłości. A ja Ci powiadam: nie wystarczy sama wiara bez czynów – mówi św. Jakub! Nie wystarczy sama modlitwa! Pobożne zachowania od czasu do czasu! Nasze życie wiary, modlitwy ma być podtrzymywane przez pokutę. Całe nasze życie ma być w procesie zmiany, zawsze, cały czas! Nawrócenie albo jest trwałe albo niema go wcale! Wiele czynów, które ciągle „kochamy” dla Boga jest obrzydliwych. Mamy to odrzucić i pokutować za nie. Św. Franciszek patron tego miejsca mówi: I gdziekolwiek, kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób umiera człowiek w śmiertelnym grzechu bez pokuty i zadośćuczynienia, jeśli może zadośćuczynić, a nie zadośćczyni, szatan porywa jego duszę z jego ciała z takim uciskiem i męką, o jakich nikt wiedzieć nie może, o ile tego nie doznaje. I wszystkie bogactwa i władza, i wiedza, i mądrość (por. 2Krn 1, 12), o których sądzili, że mają, zostały im odjęte (por. Łk 8, 18; Mk 4, 25). I pozostały dla krewnych i przyjaciół, a oni zabrali i podzielili jego majątek, a potem powiedzieli: “Niech będzie przeklęta jego dusza, bo mógł więcej nam dać i zgromadzić niż zgromadził”. Ciało jedzą robaki i tak zgubili ciało i duszę w tym krótkim życiu i pójdą do piekła, gdzie będą cierpieć męki bez końca (Św. Franciszek, List do wiernych).

Bruce Marschall: „Kościół jest bardzo stary i bardzo mądry, głosił Ewangelię w lodach i w ogniu, w spiekocie i w śniegu. Nie dziwi się widząc w świecie grzech i pomieszanie.. i wie, że istnieje rzecz gorsza od śmierci miliona młodych ludzi na polu bitwy, a jest nią śmierć jednego staruszka we własnym łóżku, w stanie końcowej zatwardziałości” (za A. Socci, s. 251)        

A jak nazwać publiczne obnażanie się  przed kamerami i chlubienie się grzechami? To nie są wyznania, które prowadzą do skruchy i maja posłużyć rozgrzeszeniu, ale po to, by inni zaakceptowali złe zachowanie. Wyzwala to reakcję solidarności w złym, począwszy od prowadzącego poprzez „ekspertów” na kanapie do oglądających program. Tymczasem grzech jest wstydem! Czyżbyśmy chcieli  oswoić Gehennę? Czyżbyśmy chcieli zamieszkać w ciemnej dolinie grzechu na trwałe. Ale tam się nie da zamieszkać. W piekle nie da się mieszkać! Przez tę dolinę można i trzeba przejść i to z Jezusem Chrystusem i wstydem ku radości zmartwychwstania! Przejść, aby poprzez skruchę On sam spalił zło i poprowadził na zielone pastwiska do stołu Jego Słowa i Ciała.    

Jeśli teraz z Jezusem Chrystusem nie będziemy wchodzić do swojej Gehenny i nie będziemy pozwalać Jezusowi oczyścić się, jeśli nie znienawidzimy grzechu i nie będziemy  pokutować za swoje grzechy – wpadniemy do Gehenny – najdłużej za 100 lat i to na zawsze!

Panie Jezu,  jak setnik wyznaję, bo wierzę, że jesteś Synem Bożym, że przez Ciebie ukrzyżowanego zostałem uwolniony od skutków Gehenny. TY wziąłeś ją na siebie. Uwolnij mnie od delirium wszechmocy, pragnę coraz bardziej trzeźwo patrzeć w swoje sumienie, razem z Toba przechodzić przez moją „ciemną dolinę”, bo pragnę by Twoje światło mnie uzdrawiało, abym oderwał się od każdego złego czynu, abym trwając w pokucie stawał się Twoim mieszkaniem. Proszę Cię o to w tym dziesiątku różańca: ukrzyżowanie i śmierć na krzyżu. 

O cierpieniu Pana 4/6

IV. Pójdź za Mną czyli Jezusa i moja droga krzyżowa

„W wyniku badań nad starożytnymi źródłami dotyczącymi krzyża i ukrzyżowania  można wyciągnąć wniosek, że była to najokrutniejsza  forma egzekucji w starożytnym świecie. Nawet unikano rozmów na ten temat” (H. Sławiński, Przepowiadanie Chrystusowego krzyża, Warszawa, 1997 r., s. 55). Ks. Henryk Sławiński w swojej pracy zbadał wiele tekstów autorów starożytnych i pozabiblijnych, które o tym świadczą.

Najdłuższy opis ostatniej drogi Jezusa przed śmiercią - od siedziby Piłata na szczyt Golgoty – mamy u św. Łukasza (Łk 23, 26-32; por. Mt 27, 31-34; Mk 15, 21-22). Trzeci ewangelista użył do tego opisu ok. 100 słów. „Najkrótszą” drogę krzyżową ma św. Jan, który zawarł opis tej drogi Jezusa w jednym zdaniu czyli kilku słowach; to zaledwie jeden werset w Ewangelii Janowej (J 19,17).  Wybierzemy do medytacji tekst najdłuższy, to znaczy św. Łukasza:
 
„Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły". Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?» Przyprowadzono też dwóch innych - złoczyńców, aby ich z Nim stracić”. (Łk 23, 26-32)

Ewangeliści nie koncentrują się na przebiegu i szczegółach drogi krzyżowej. Niewiele mówią o cierpieniach Jezusa tych ostatnich kroków. Dziś trudno ustalić dokładny przebieg drogi krzyżowej i jej długość. Było to ok. 600 metrów. Skazaniec niósł albo cały albo cześć krzyża – belkę poprzeczną.  Belka ta mogła mieć ok. 2,5 m długości, musiała być odpowiednio gruba, aby unieść ciało dorosłego mężczyzny. Waga takiej belki mogła wynosić od 30 do 40 kg, a nawet 50 kg - w zależności od tego czy drewno było suche, czy surowe. Dla człowieka wyczerpanego przesłuchaniem, nieprzespanymi nocami, biczowaniem, nieść taki ciężar przez ponad 600 m było bardzo poważnym wysiłkiem. Dla zdrowego byłby to problem. Do tego trzeba wziąć pod uwagę jeszcze upadki Jezusa. Dodatkowym utrudnieniem były wąskie uliczki, które sprawiały, że belka zaczepiała się co chwilę o przeszkody i trzeba było iść bokiem.

Nie do opisania są cierpienie nie tylko człowieka, ale Syna Bożego. W tym morzu cierpienia warto odkryć na co zwraca uwagę Św. Łukasz opisując drogę krzyżową:

Zatrzymali … Szymona z Cyreny… włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem.
Wyczerpanemu fizycznie Jezusowi była potrzebna pomoc. Spokojna droga „z pola” Szymona została skrzyżowana z drogą Jezusa. Nagle, przez „przypadek”, „wypadek”, znalazł się na trasie tej samej jak Jezus. Otrzymał krzyż. Nie ma nic w tekście o sprzeciwie Szymona. „Nałożyć” można zarówno ciężar jak i zaszczyt! (M. Czajkowski). Kiedy Jezus opowiada o dobrym Pasterzu, który odnalazł zagubioną owieczkę, mówi że pasterz włożył ją sobie z radością na ramiona, aby przynieść do stada (Łk 15,5). Owieczka ta jest ciężarem czy skarbem, który się niesie? I jednym i drugim równocześnie! W San Giovani Rotondo, gdzie przeżywał swoje kapłaństwo i życie zakonne św. o. Pio, obok klasztoru jest droga krzyżowa. Zamiast Szymona na drodze krzyżowej jest postać św. O. Pio. Radość i ból wielu lat zjednoczenia ze Zbawicielem… który przez Jego posługę uratował i ratuje nadal wiele zagubionych owieczek…
Szymon z Cyreny został przedstawiony jako typ ucznia - męczennika, który otrzymawszy krzyż – przyjmuje go i idzie za Jezusem. Pierwszym jednak zawsze jest na tej drodze Jezus.

 Pierwsze zdanie o drodze krzyżowej u św. Łukasza przywołuje inne zdanie z tej samej Ewangelii, kiedy Jezus „mówił do wszystkich: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23). Jak to się ma do akceptacji siebie, miłości siebie, do naszych dobrych pragnień? Mamy zanegować siebie? Trzeba te słowa dobrze zrozumieć, bo one były też ważne w całym życiu Jezusa (od Betlejem, poprzez trud, niewygody życia, aż do ostatniej drogi na Kalwarię)

„Zaparcie się siebie” to wysiłek skierowany przeciwko „ja”, które przeszkadza mi w drodze za Panem i w świadczeniu o Jezusie oraz Ewangelii. Mam świadczyć w świecie, który jest chory, zatruty złem i nie ma innej drogi wyjścia ku życiu jak „wyrzeczenie się”, „zaparcie”, pokuta, naśladowanie Jezusa. Czy Jezus nie „wyrzekał się” ratując świat i każdego człowieka? „Nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2, 6-7). A w Getsemani? Wola Ojca ważniejsza od osobistego lęku przed cierpieniem i śmiercią! Jezus wystąpił w tej walce w myślach przeciwko swojemu planowi! „Zaparcie się siebie” nie jest nienawiścią do siebie, czy jakąś samo destrukcją. „Przedmiot samo wyrzeczenia nie jest jednak definiowany i nie może być uchwycony poza konkretną sytuacją. To czego mam się wyrzec, da się określić jedynie w istniejących, konkretnych okolicznościach. Następuje to... przez rozeznanie tego, co we mnie, w moim „tu i teraz” stoi na przeszkodzie w świadczeniu o Chrystusie i Ewangelii” (Wilkie Au,  Droga serca,  Kraków 1998 s. 53).

Kiedy szukasz najdogodniejszej pozycji na modlitwie i zaraz śpisz – to klęknij…
Kiedy masz niechęć do współmałżonka i na języku już masz przekleństwo – zamilknij, pomódl się…
Kiedy teraz uciekają Ci myśli i budzą wątpliwości – powróć do modlitwy, słuchania, zdecyduj i wybierz Jezusa…
Każda sytuacja może być przeżyta z Jezusem i dla Niego…
Pomyśl, co teraz, podczas słuchania (czytania) tych słów lub w tym okresie życia przeszkadza Ci w byciu blisko Jezusa i zaświadczeniu o Nim, pomyśl… podejmij decyzję…

Jakby „naturalnie” szukamy swojego potwierdzenia, wielkości, szukamy wygody i przywilejów… Skoncentrowanie się jednak tylko na sobie, szukanie siebie prowadzi do samotności, ostatecznie - piekielnej samotności (Narcyz umiera przy źródle, nie mogąc oderwać wzroku od siebie.) Człowiek realizuje się wtedy, kiedy odkrywa i doświadcza, że jest kochany przez Boga i w wolności wchodzi na drogę rozdawania siebie i służenia w ubóstwie (S. Fausti). Droga krzyżowa to nie jest samotna droga szaleńca, ale drogą „za” i „z” Panem. Jest to droga w samozaparciu przez śmierć do życia. Tak ocalani jesteśmy na wieki. Inaczej nie wyjdziemy zwycięsko z tego świata.

Nie znamy stanu duchowego w jakim Szymon przeżywał niesienie krzyża Jezusa, Biblia jednak podpowiada nam, że od niesienia krzyża Jezusa przeszedł do niesienia swojego krzyża za Jezusem. Jego synowie Aleksander i Rufus (Mk 15,21) znani byli w rzymskiej wspólnocie chrześcijan (Rz 16,13). Szymon został chrześcijaninem po tej drodze krzyżowej i dobrze wychował synów swoich. Wyprawił ich w życie z nauką krzyża.

A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim…
Nie tylko Szymon, ale „mnóstwo ludzi” szło „za Nim”, za Jezusem. Te osoby, wiele osób ukazane są w opozycji do Wysokiej Rady, do tych którzy drwią czy tylko przypatrują się Jezusowi. Oni wszyscy idą....  drogą, którą proponuje Pan, drogą którą On sam jest! To wielki tłum, czy ja jestem w nim? Jakie motywy kierują mną w szukaniu bliskości Jezusa?
Kobiety współczuły Jezusowi – to na pierwszy rzut oka dobre zachowanie. Ale Jezus napomina te kobiety, czy tylko te kobiety? Wszystkich nas napomina. W chrześcijaństwie nie chodzi o współczucie Jezusowi, nie chodzi o emocje i pobożne westchnienia. Wspólnota nie może być miejscem karmienia chorych emocji. Kontakt z Chrystusem, Jego Słowem, Kościołem ostatecznie ma prowadzić do głębszego nawrócenia, opłakiwania własnych grzechów i wstawiennictwa za innych, za bliskich, za świat pogrążonych w grzechu. Jezus – prorok – ukazany jest wobec „córek jerozolimskich” jako cierpiący nie tylko i nie „po pierwsze” z powodu bólu fizycznego, ale  powodu przyszłości Jerozolimy, ale i Kościoła i świata… Jeruzalem, które odrzuca Mesjasza, spotka nieszczęście. Błogosławieństwa przemienią się wtedy w przekleństwa. Macierzyństwo, które było wyrazem wielkiej przychylności Boga stanie się ciężarem nie do uniesienia. Przyjdzie czas, że lepiej byłoby dla kobiet mieć  niepłodne łona, nie rodzić, nie karmić. Straszne słowa! Tak będzie w obliczu sądu, który nadchodzi, ponieważ ziemia nie przyjmuje Zbawiciela i kolejne pokolenia doświadczają od siebie przemocy, wojen i nieszczęść. Tak było w roku 70 po Chrystusie tak było w wieku XX a jak będzie w tym wieku? Proroctwo Jezusa z drogi krzyżowej jest aktualne. Jezus jest zielonym drzewem, żywym, a co z Nim zrobiliśmy na tym świecie? Jeśli z zielonym drzewem to czynimy to co czeka nas - od nas samych, kiedy wyrzucając Jezusa, nie wchodząc w pokutę stajemy się suchymi krzakami na pustyni (por. Ps 1). Spalimy się i zginiemy szybko w pożodze nienawiści. Co wtedy zostanie nam? Wołać, krzyczeć, coś bardzo nielogicznego, rozpaczliwego… „Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas!”. Słowa Jezusa do kobiet w drodze na Golgotę to ostatnie wezwanie do nawrócenia i pokuty, również dla tych, którzy już za Nim idą.

Prowadzono też  dwóch innych złoczyńców…
Ostatni akcent drogi krzyżowej u św. Łukasza. Jezus przemierza drogę z dwoma złoczyńcami. Całe życie był z nimi… z nami – zło-czyńcami! Nazwany przyjacielem „celników i grzeszników” (Łk 7,34). Nie był Jezus przyjacielem zła, ale tych, których zło ogarnęło, którzy złu ogarnąć sie dali. Jednak On - widział i widzi w człowieku, we mnie - boskie tchnienie, swój obraz, dlatego „zaparł się siebie” i idzie obok mnie jako pierwszy z krzyżem. Nie wstydzi się. Ma nadzieję, że w drodze za Nim nawrócimy się. Czy ta droga zakończy się tak jak dla jednego ze złoczyńców: „Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43)?.

Dlatego biorę do ręki kolejny dziesiątek różańca. Patrzę na drogę krzyża Jezusa. Proszę, bym umiał się zaprzeć i zatrzymamy jak Szymon – przyjął skarb i ciężar w krzyżu, abym wreszcie zapłakał nad sobą i jak łotr zdobył się na akt prawdziwej skruchy. Bo chcę ocalenia.

O cierpieniu Pana 3/6

III. Cierniami w głowę Jezusa czyli królowanie


Trzecia ikona, którą chcemy odczytać w medytacjach pasyjnych na podstawie Ewangelii to również bolesna tajemnica różańca: cierniem ukoronowanie Jezusa Chrystusa (por. Mk 15,16-20; Mt 27, 27-31; J 19,2-15). Mówi wiele o tym jaki jest Bóg i jaki jest człowiek. Spośród opisów ewangelicznych wybieramy zapis św. Jana:  
„Żołnierze uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: «Witaj, Królu Żydowski!» I policzkowali Go. A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: «Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy». Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: «Oto Człowiek» (…) «Czyż króla waszego mam ukrzyżować?» Odpowiedzieli arcykapłani: «Poza Cezarem nie mamy króla». J 19, 1-5.15). 
Początek opisu mówi o „uderzeniu” ostrymi cierniami w głowę Jezusa, bo niemożna mówić, że spokojnie zakłada się ciernistą koronę na głowę… cierpliwość Boga.  
Dla władzy (Piłata, żołnierzy i wielu ludzi wtedy i dziś), która ma oparcie we pieniądzach i armii to kabaret, „król śmiechu warty”; „słodki Jezusek”… ciapowata persona” – tam mówi Richard Dawkins swojej książce „Bóg urojony”(2007 r.). Kilka lat temu w kampanii reklamującej Harry Pottera pojawiły się słowa Pani Joanne K. Rowling autorki powyższej opowieści: "Książki te pomagają dzieciom zrozumieć, że słaby, idiotyczny Syn Boży jest żywym dowcipem, który będzie skompromitowany, gdy nadejdzie deszcz ognia". Wypowiedź ta długo nie była dementowana, a autorka nie zażądała wycofania go z publikacji. (w "Aargauer Zeitung" z 19 X 2000 za ks. Waldemarem Kulbatem).  
To Bóg jest mocny czy słaby?! Jest mocny! I tylko jako Najmocniejszy może pozwolić sobie na taką słabość…  

Dla św. Jana i wierzących spojrzenie na ikonę Jezusa-Króla w cierniowej koronie to kontemplacja oblicza Słowa Wcielonego, Boga-Człowieka przez którego „wszystko się stało”.  Kpina sług władzy-przemocy jest w Ewangelii św. Jana czystą prawdą. Zdanie  Piłata „oto człowiek” można rozumieć jako wyraz współczucia dla zmaltretowanego człowieka, pewnie chciał również ośmieszyć w oczach Żydów Jezusa – pokazać Go jako wcale niegroźnego konkurenta dla niego oraz cesarskiego panowania. W konsekwencji jednak Piłat ośmiesza siebie i władzę, którą reprezentuje; przecież pokazuje poranionego (wcześniej biczowanego do nieprzytomności), niewinnego człowieka z cierniami na głowie, w czerwonym płaszczu legionisty, oplutego. Oto więc, co z człowieka może uczynić władza i chęć panowania. Nie o to chodziło w błogosławieństwie Boga po stworzeniu: rozmnażajcie się… zaludniajcie ziemię… uczyńcie ją sobie poddaną, abyście panowali… (por. Rdz 1,28). Św. Jan bardzo misternie przedstawił dialog Piłata z Jezusem na temat panowania (J 19,2-16), królowania i władzy, a stosując zamierzoną wieloznaczność słów pokazuje Piłata jako władcę, który, choć skazując Jezusa na śmierć to równocześnie intronizuje – wprowadza na tron Jezusa jako Królem i Sędziego całej ludzkości: Piłat posadził Jezusa na swojej trybunie i ogłosił Go królem tak można rozumieć ten werset Ewangelii św. Jana: „Piłat… wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł (czasownik „posadzić” należy rozumieć w znaczeniu przechodnim: I. de la Poterrie, C. K. Martini, F. Gryglewicz) na trybunale, na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata” (J 19,13). Wizja paradoksalna, ironiczna w której realizuje się proroctwo Księgi Daniela: „Patrzałem w nocnych widzeniach: a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy (czyli człowiek, ale nie jakikolwiek, ale ten, który ukrzyżowany – zmartwychwstał, Słowo Wcielone – Jezus) … Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,13-14).   

Cierń wbity w głowę Syna Bożego przywołuje krzew cierniowy jako głównego bohatera bajki Jotama (por. Sdz 9). Czy krzew cierniowy może być królem drzew? Nie może, bo nie wydaje owoców, nie daje cienia a zbliżenie się do niego powoduje rany (królowania nie przyjmują pożyteczne drzewa: oliwka, figowiec, krzew winny). A jednak został królem samozwańczy syn Gedeona - Abimelek, który wymordował 70 braci! W bardzo mądrej i pięknej bajce, którą opowiedział Jotam jest ukazana pycha człowieka i brata, który jako krzew cierniowy - ostateczni tragicznie ginie. Jego głowa, która sięgnęła po władzę - koronę, na wzór innych władców ziemskich, zostaje zmiażdżona kamieniem od żaren, który z murów obronnych miasta Tebes rzuciła kobieta. Było to kolejne miasto, którym chciał władać. Kiedy Żydzi chcieli króla – już jako cały naród – ponownie, a nie podobało się to Samuelowi: Bóg powiedział: „nie ciebie odrzucają, lecz mnie odrzucają jako króla nad sobą” (1 Sm 8,7). Bardzo mocno te słowa Boga brzmią w zestawieniu z tymi, które wypowiedzieli arcykapłani podczas cierniem ukoronowania Jezusa: „Odpowiedzieli arcykapłani: «Poza Cezarem nie mamy króla»” (J 19, 15).  
Człowiek cierń przyjmuje za koronę chwały, ale zraniony taka postawą najbardziej jest sam Bóg. Jeśli człowiek chce być królem jedynym, niepowtarzalnym, oryginalnym i sięga po koronę ze złota, w oczach Boga to korona ciernia, która go zabije… „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, (Mt 20,25-27).    

Czy to nie jest ciąg dalszy budowania wieży Babel? Istotą grzechu budowniczych wieży Babel nie jest grzech ateizmu, ale budowanie dla siebie: „Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba” (Rdz 11,4). Następny werset mówi subtelnie i ironicznie o ludzkich wysiłkach „budowania dla siebie”, „swojej” wielkości: „Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie” (Rdz 11,4). Pan schodzi na ziemię, aby dostrzec to, co w oczach ludzi jest „tak wielkie”. Zszedł na ziemię, a my urządziliśmy Mu koronację. Wielkość dla nas to siła i potęga. Małość (minoritas, słowo, z którym zżył się jest św. Franciszek) to rezygnacja z wszelkiej manifestacji siły i przebojowości, a oparcie się we wszystkim na miłości Boga, który podnosi z prochu nędzarza). Jezus zszedłszy na ziemię mówi: „To, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych” (Łk 16,15).  
Proces Jezusa trwa. Jezus niewinny stoi przede mną, przebrany w szaty mojej głupoty. Wziął te głupotę na siebie, bo chce mnie uratować. Będzie tak cierpliwy aż się opamiętam… „Niech zaś dla was, umiłowani – pisze św. Piotr – nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. (2 P 3,8-9). 

Cierpliwy, w koronie cierniowej, czeka, aby Go uczcić, aby Mu zaufać. Nie ma takiej sytuacji, do której Jego królewskie berło, władza nie sięga. Na przekór i wbrew świata – Jezus to Król, który działa, jest zainteresowany każdym, los każdego nie jest Mu obcy. A więc i moje życie może być poddane jego królowaniu, aby było oczyszczane z wizji ziemskiej władzy, panowania, z zamknięcia w sobie, abym mógł odkryć z prostotą dziecka, że jestem kochany i oczekiwany przez Niego., że jestem zaproszony na Jego drogę, która mimo doświadczeń cierni prowadzi do chwały.  
  
Juan Meléndez trafił do celi śmierci niesłusznie, gdy miał 33 lata! Wyszedł w wieku 51 lat – w styczniu 2002 r. Siedemnaście lat, osiem miesięcy i jeden dzień czekał na wykonanie kary śmierci. Oskarżono go o napad z bronią w ręku i okrutne zabójstwo człowieka. Dlaczego trafił do więzienia i otrzymał karę śmierci? Władza, pieniądze i żołnierze (w tym wypadku policjanci)… Wyznaczono nagrodę za schwytanie sprawcy, a zabity człowiek był rasy białej, Juan zaś Latynosem. Niestety został oskarżony przez policjanta, który w zeznaniach powiedział, że Melendez przyznał się do winy. To było kłamstwo. Po siedemnastu latach odkryto nagranie, w którym winny przyznał się do popełnienia zbrodni. Wówczas zapadła decyzja, by przeprowadzić dokładniejsze śledztwo. Wyszło na jaw, że prokurator dysponował szesnastoma dokumentami potwierdzającymi to zeznanie, znaleziono też dowody rzeczowe… Prawdziwy sprawca został zamordowany przez policjanta już wcześniej – był konfidentem (szpiegiem). Cela, w której przebywał Juan, o wymiarach dwa na trzy metry, była ciemna, wilgotna, przychodziły tam szczury i karaluchy... Za każdym razem, kiedy zaczynałem myśleć o samobójstwie, opowiada Juan, Bóg zsyłał sen, który odbierał jako znak. To było tak, jakby mówił: „Wiem, że ty tego nie zrobiłeś, ale ja panuję nad czasem. Wyjdziesz stąd, kiedy ja o tym zdecyduję. Musisz mi zaufać”. Potrzeba było na to ponad siedemnastu lat!! Nienawidził ludzi, którzy go skrzywdzili i sam nie doceniał swojego życia. Tyle trwała przemiana. Teraz – mówi Juan - myślę jedynie o dobrych rzeczach i chcę spełniać tylko dobre uczynki. Dawniej nie przywiązywałem wagi do mojego życia, nie doceniałem prostych rzeczy. Ale kiedy wyszedłem z więzienia i pytano mnie, co chciałbym zobaczyć, odpowiadałem: chcę zobaczyć księżyc, gwiazdy, chcę chodzić boso po ziemi, przytulić dziecko i pobawić się z nim. Na tym właśnie polegała zmiana. Od nienawiści do innych do przebaczenia im, od pogardzania sobą do akceptacji życia…

Pomimo tego, że po tylu latach krzywdy wręczono mu 100 dolarów, koszulę i spodnie i nikt go nawet nie przeprosił Juan Meléndez jest człowiekiem szczęśliwym.
To nie jest tylko historia Juana… to historia każdego z nas; w tym sensie, że możemy poddać Jezusowemu panowaniu aktualną naszą sytuację, w której narzekamy, buntujemy się z powodu cierpliwości Boga wobec złych i Jego braku interwencji w życie „dobrych”. Biorę więc do ręki kolejną tajemnicę bolesną w różańcu, aby w sytuacji której jestem – poddać się władzy Króla wszechświata i mojego Króla… cierpliwego, znieważonego, ale kochającego i czekającego na intronizację w moimi sercu, na detronizację mojego „ja”, na odkrycie – razem z Nim – prawdziwej wielkości.

Przesuwanie paciorków różańca to jak delikatne wyciąganie kolejnych cierni z głowy Jezusa…

O cierpieniu Pana 2/6

II. Przemoc czyli biczowanie


Ashley Montagu , amerykańsko-brytyjski antropolog i pedagog obliczył, iż w ciągu 5600 lat udokumentowanych dziejów naszego gatunku miało miejsce ponad 14600 wojen. (Territorialism and War, 1976). Daje na to 3 nowe wojny na jeden rok kalendarzowy. 

Po zakończeniu II wojny światowej podczas walk na kresach wschodnich policzono, iż torturowano i zabijano ludzi na 136 różnych wyszukanych i okrutnych sposobów (Aleksander Korman, Na Rubieży Nr 35/1999)

Wyniki badań naukowców z Iowa State University wskazują, iż osoby grające w gry z elementami przemocy stają się mniej wrażliwe na przemoc w realnym życiu. Eksperyment wykazał, iż nawet 20 minutowa gra wpływa na zachowanie badanych. W jednej z tych gier Carmageddonie gracz, rywalizując z innymi, mając limitowaną ilość czasu, aby dojechać do mety i zdobyć dodatkowy czas – zdobywa go przejeżdżając – zabijając przechodniów. Jest nagradzany (zbiera bonusy) za okrucieństwo i przemoc. Ironia twórców powyższej gry (świadoma czy nieświadoma?)… Har-Magedon jest apokaliptycznym miejscem ostatecznej bitwy, w której zwyciężą zastępy Boże, czyli dobro (por. Ap 16,16-19). Samochód („car”) jest miejscem, w którym odbywa się walka i zło (gracz) ma być zwycięzcą?

Jesteśmy ciągle informowani o przemocy w rodzinie, szkole, na ulicy… Jest też przemoc ukryta i coraz jej więcej. Półki książek zapełniają się świadectwami ludzi skrzywdzonych, pokaleczonych. Jest bardzo bolesna sprawą patrzeć, na płaczącą matkę czy rodziców dziecka, które zostało brutalnie zabite przez rówieśników czy dziecko, które było katowane i molestowane przez rodzica, a jeszcze boleśniejszą sprawą jest słyszeć słowa z ust skrzywdzonej osoby: „nigdy tego nie wybaczę”. 
Zdaje się, że nikt z nas nie jest wolny od przemocy. Doświadczamy jej, ale też stosujemy. Manipulacja słowami, surowy wyraz twarzy, gesty, które mają ukarać rozmówcę to też swoista kara i biczowanie.    
Medytacje pasyjne wyznaczają nam wydarzenia, które rozważamy w Ewangelii i części bolesnej różańca. Po bitwie w myślach czyli modlitwie w Getsemani, ewangeliści mówią o uwięzieniu Jezusa i przemocy, której doświadczył. Było to już wieczorem po aresztowaniu oraz po decyzji Piłata – następnego dnia w piątek –  kiedy to rzymski prefekt Judei wydał nakaz kary biczowania.
Zwróćmy najpierw uwagę na to, co działo się po aresztowaniu:     
„I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: «Prorokuj!» Także słudzy bili Go pięściami po twarzy” (Mk 14, 65).
Podobnie o aresztowanym Jezusie mówi Św. Mateusz i Św. Łukasz (Mt 26, 67-68, Łk 22, 63-65) zaznaczając, iż było również wiele innych obelg i bluźnierstw przeciw Niemu. 
Następnego dnia pobity i znieważony Jezus otrzymuje chłostę wielu uderzeń:
„Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie” (Mk 15, 15; por. Mt 27, 26; Łk 23,13-16; J 19,1).

Biczowanie przejęli Rzymianie od Greków i Kartagińczyków. Sami Żydzi mieli je również w prawodawstwie (Pwt 25,2-3). U  Żydów jednak najpierw miała być udowodniona wina, a ilość uderzeń proporcjonalna do winy. Jezus otrzymał karę od Rzymian, którzy uważali biczowanie za nieodłączna część kary ukrzyżowania. Skazańca, przywiązanego do kamiennego słupa, bito do nieprzytomności, nie zwracając uwagi na ilość uderzeń. Używano do tego specjalnych narzędzi: rózg Liktora lub bicza zwanego flagellum. Krótka rączka, kilka rzemieni zakończonych ołowianymi kulkami luk kośćmi sprawiały, ze skóra była przecinana, a ciężki i ostre końcówki flagellum powodowały głębokie rany, siniaki i opuchliznę. To była zaiste „śmierć przed śmiercią”. Skazaniec często musiał być przywrócony do życia po omdleniu i wyczerpaniu. To wszystko wybrał Jezus podczas modlitwy w Getsemani… Poddał się dobrowolnie cierpieniu, mimo niewinności. 

Czy na miejscu jest pytanie gdzie jest Bóg, kiedy patrzymy na spirale zła i przemocy w świecie? Jest po stronie pokrzywdzonych, jest z pokrzywdzonymi, jest w pokrzywdzonych jest wreszcie jednym z krzywdzonych i nierozpoznanych. Jest Dobrą Nowiną cierpiących, ale i dla katów – jeśli nawrócą się. Bóg doświadczając odrzucenia – oczekuje uczczenia Go.
Bóg jest Wolnością – a widzimy, że zakuwamy ją w kajdany i uciskamy egoizmem i kłamstwem
Bóg jest Mądrością – a my ją wyśmiewamy…
Bóg jest Mocą – my Go uderzamy po twarzy…
Bóg jest Chwałą – a my zakryliśmy Mu twarz, ironizujemy. Ale to zasłonięcie jest całkiem nowym objawieniem! Jezus przepowiadał swoją przyszłość, znał ukryte rzeczy. Teraz z zasłoniętą twarzą jest wzywany – ironicznie – do tego by prorokował kto Go uderzył… (S. Fausti). W obliczu Jezusa, Boga-Człowieka oglądamy absolutną miłość i pokój. Za dobro, który uczynił otrzymuje zło, milczy, ale tym milczeniem mówi – „nie oskarżam Cię… czekam, aż wykorzystasz swoja wolność dla dobra”. „Miłość jest cierpliwa… nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa które się kończą” (por. 1 Kor 13, 1-13). Tylko miłość i przebaczenie może powstrzymać spiralę zła. Doprowadzić do skruchy, nawrócenia, opamiętania, zbawienia. Właśnie miłość i przebaczenie, która jest „zasłonięta” krzywdą, terrorem, cierpieniem odsłania siłę Ewangelii i bliskość Boga.           

„Nazywam się Lucia Vetruse. Jestem jedną z nowicjuszek zgwałconych przez serbskich milicjantów. Chcę napisać Wam, Matko [chodzi o przełożoną], o tym, co zdarzyło się mnie i moim siostrom...  
Proszę pozwolić, że nie będę mówić o szczegółach. To było potworne doświadczenie i nie da się go przekazać nikomu – tylko Bogu, na którego wolę zdałam się, poświęcając Mu się w chwili ślubów. Moja tragedia to nie tylko upokorzenie, jakiego doznałam jako kobieta, ani nieodwracalne znieważenie mojego życiowego wyboru i powołania, lecz również trudność, jakiej doświadczam, próbując wpisać w moją wiarę zdarzenie, które niewątpliwie jest jakąś tajemniczą wolą Tego, którego nadal uważam za mojego Boskiego Oblubieńca…    
Czym jest więc, Matko, moje cierpienie i doznana zniewaga w porównaniu z cierpieniem i znieważeniem Tego, któremu tysiąc razy przyrzekałam oddać życie? Powiedziałam powoli: „Bądź wola twoja teraz, przede wszystkim teraz, kiedy nie mam już żadnego oparcia oprócz pewności, że Ty, Panie, jesteś przy mnie”.  
Piszę do Matki nie po to, by otrzymać słowa pociechy, ale po to, aby Matka pomogła mi podziękować Bogu, że przyłączył mnie do tych tysięcy rodaków, których honor znieważono, i zaakceptować to niechciane macierzyństwo…
Do bram naszych klasztorów codziennie pukają setki wygłodzonych, drżących z zimna ludzi z rozpaczą w oczach… Teraz jestem jedną z nich, jedną z tych wielu anonimowych kobiet mojego narodu, których ciało jest poniżone, a dusza spustoszona… Pan pozwolił mi poznać tajemnicę tej hańby. Zakonnicy, którą jestem, udzielił przywileju zrozumienia diabelskiej siły zła…  
Odejdę razem z moim dzieckiem. Nie wiem dokąd, ale Bóg, który w jednej chwili zniweczył moją największą radość, wskaże mi drogę, na której będę mogła wypełnić Jego wolę.  
Będę uboga, włożę znowu mój stary fartuch i saboty, w jakich kobiety chodzą do pracy. Pójdę z moją matką so lasu zbierać sosnową żywicę… Dokonam rzeczy niemożliwych, żeby przerwać łańcuch nienawiści, która niszczy nasze kraje… Dziecko, które jest we mnie, zrodzone z przemocy, będzie świadczyć o tym, że tylko przebaczenie nadaje wielkość człowiekowi. (List zakonnicy z Bośni zgwałconej przez serbskich milicjantów, Lucia Vetruse, tłum. Dorota Zańko, Gość Niedzielny nr 41, 8 października 1995)
Dziękujemy Ci Lucia za świadectwo Twojej bliskości z Bogiem w krzyżu. Przypominasz nam o drodze Zbawiciela mocniej niż wiele mądrych ksiąg i kazań… drodze nie łatwej, bo krzyż nie jest łatwy, ale jest łaską… czy potrafię tak myśleć, ewangelicznie?    

Św. Piotr napisał w swoim liście: „Co bowiem za chwała, jeżeli przetrzymacie chłostę jako grzesznicy? Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych (1P 2,20-23.25). 

Czy jest inna droga niż Jezus Chrystus? Jest wiele dróg… Człowiekowi skrzywdzonemu trzeba pomagać na wiele sposobów. Przemoc powinna być powstrzymywana poprzez prawo i konkretne działania społeczeństw, analizowana przez naukowców… Ale czy to ją usunie? Najgłębszą rzeczywistością jest ludzki duch, dusza – boskie tchnienie w nas, nie psychika czy kodeks prawa. Jezus prowadzi do postaw, które ludzkość - to znaczy każdego człowieka, mogą uzdrowić u źródeł, stworzyć go na nowo. Bóg ma taką moc w Jezusie Chrystusie. W Nim i tylko w Nim możemy odzyskać wolność duchową i będąc zjednoczonym w krzyżu – przynosić owoce królestwa, które nadchodzi, a nawet już jest między nami!

Biorę do ręki Ewangelię, rozważam w różańcu tajemnice biczowania Jezusa, aby dziś nie być tym, który stosuje gwałt i przemoc, abym choć o jeden gest, jedno słowo, mniej uciskał bliźniego.  

niedziela, 6 lutego 2011

O cierpieniu Pana 1/6

I. Wejść do Ogrodu Getsemani

„Kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów: «Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił». Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć, i odczuwać trwogę. I rzekł do nich: «Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie!» I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby - jeśli to możliwe - ominęła Go ta godzina. I mówił: «Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]!» Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: «Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe». Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć. Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: «Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników”. (Mk 14, 32-41)

Wejść do ogrodu Getsemani (Gat Szemanim, dosłownie "tłocznia oliwek"), to znaczy zobaczyć Jezusa, w którego umyśle następuje zderzenie różnych sensów. Jezus modli się, cierpi, zwycięża w tej tajemniczej bitwie, ale i czuwaniem swoim – aż trzykrotnie – pragnie obudzić uczniów. Tak jak w tłoczni poprzez miażdżenie oliwek otrzymuje się cenną oliwą tak w zachowaniu, modlitwie, słowach – w sytuacji granicznej tuż przed męką – ujawnia się najcenniejszy balsam; namaszcza nim Jezus Chrystus zbutwiały od grzechu świat i Jego uczniów.

Jednak – po pierwsze – musimy sobie zdać sprawę, że nie chodzi tu jedynie o wzruszający przykład dla nas. Kategoria moralna – wzór, to za mało aby objąć tajemnicę modlitwy w Getsemani. Istotą tej modlitwy nie jest jedynie danie nam przykładu bohaterskiego zachowania, wspaniałomyślnego poddania się Jezusa woli Ojca. Czym wtedy różniłby się od Sokratesa (polski Panteon jest bogaty w takie postacie) i wielu innych, którzy bez wahania i dla Boga, ojczyzny czy idei oddali życie? Gdyby Jezus był tylko człowiekiem jakiekolwiek byłoby Jego działanie – heroiczne – Jego modlitwa i cała męka nie mogłoby dokonać odkupienia świata! A więc: jaki najgłębszy sens ma ta modlitwa Jezusa? Czy Jezus musiał poznawać wolę Ojca? Powiedział przecież: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10,30). Czy miał jakiś opór w sobie? Przecież stwierdził: „Ja zawsze czynię to, co się Jemu (Ojcu) podoba” (J8,28) (o.I de la Poterrie, o. S. Łucarz).

Doktor Kościoła, św. Tomasz z Akwinu idąc za Ojcami Kościoła tłumaczy: „Gdyby Chrystus miał tylko jedną wolę, mianowicie wolę Boską modlitwa nie byłaby Mu potrzebna ponieważ stosownie do słów: Wszystko co zechce czyni Pan (por. Ps 134,6), Boska wola osiąga skutek sama przez się. Lecz w Chrystusie obok woli Boskiej jest wola ludzka, która nie posiada mocy tak skutecznej, by bez potęgi Bożej czynić wszystko, czego pragnie, to modlitwa Chrystusa jako człowieka i kogoś kto posiada wolę ludzką, była czymś właściwym” (Summa… III, 21, 1 resp.). „Modlitwa Jezusa była wnikaniem w wolę Ojca pełnym miłości przyjęciem woli Boga” (o.I de la Poterrie). Dodajmy to „wnikanie” człowieka, który boi się cierpienia, człowieka, a więc kogoś kto jest kuszony, aby stracić ufność w moc Boga, aby oskarżyć Boga i zbuntować się wobec Niego i pójść własną drogą. Jednak w tej modlitwie Syna Bożego i dzięki niej dokonywało się nasze zbawienie. Nasze zbawienia było chciane na sposób ludzki przez Osobę Boską (J.M. Le Guillou). To dokonało się podczas wewnętrznej walki w Jezusie Chrystusie. „Kielich zła” Mu się nie należał. Oto zło spada na Jedynego i niewinnego! „Ja” ludzkie w Chrystusie sprzeciwia się temu. Jezus jednak całkowicie podczas tej walki przyjmuje wolę Ojca, ludzkie „ja” świadomie zostaje zanurzone w ufności Ojcu. „I będąc w agonii – mówi św. Łukasz – modlił się jeszcze usilniej (Łk 22,44). „Agonia” to dosłownie walka, miejsce potyczki, rozgrywki. Walka o co? „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5,7). Modlitwa w Getsemani to walka „za dni ciała” – podczas ziemskiego życia Jezusa o posłuszeństwo serca. Bóg-Człowiek staje się posłusznym Ojcu niebieskiemu. Nawet jeśli posłuszeństwo jest z miłości jest bolesne, bo rezygnujemy z najcenniejszego dobra jakim jest wolność, nasz wybór. Tak jest w życiu zakonnym i małżeństwie, w każdym powołaniu. Wolna wola wyboru to najczulsze miejsce człowieka – zgodzić się z innym, zrezygnować ze swojej wizji, koncepcji, szczególnie wtedy kiedy będę musiał cierpieć. Nie dziwmy się wiec, że Biblia mówi, iż Jezus „wołał i płakał” podczas tej modlitwy! Ale o co się modlił? Modlił się Jezus o wybawienie od śmierci i... został wysłuchany! O jaką śmierć chodzi, przecież został ukrzyżowany, a więc doznał śmierci fizycznej (o. S. Łucarz). Czy istnieje inna śmierć? Istnieje inna i o wiele groźniejsze! Mówił o niej sam Jezus! „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! (Łk 12,4-5). Prawdziwa śmierć – za życia nawet – to utracić Boga, Jego łaskę – pod wpływem Złego, czyli pokusy szatańskiej. To jest prawdziwa śmierć, to jest piekło, oddanie duszy na usługi zła; grzech. Z pewnością, tak jak na pustynni podczas 40-dniowego postu Jezus był kuszony przez szatana i wtedy doszło do straszliwej potyczki, w której demon chciał wyrwać z serca Chrystusa ufność wobec Boga i skłonić Go, aby poszedł inną – łatwiejszą drogą, tak teraz chce, aby serce Jego „uległo pokusie”, przed którą ostrzega też uczniów. Nie wszedł Jezus w niewiarę, w zwątpienie, bo znał i zaufał Bożym obietnicom do końca. A zawiera się to w pełnym czułości słowie, którym Jezus nazywa Boga w sytuacji granicznej: „Abba” (Mk 14,36). To jest uległość umiłowanego syna, to prawdziwa bojaźń Boża, która ocala ponieważ jest okazaniem zaufania Bożym obietnicom jak choćby tej z Księgi Mądrości: „Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę. W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku. Będą sądzić ludy, zapanują nad narodami, a Pan królować będzie nad nimi na wieki. Ci, którzy Mu zaufali, zrozumieją prawdę, wierni w miłości będą przy Nim trwali: łaska bowiem i miłosierdzie dla Jego wybranych” (Mdr 3,1-9). Każde zdanie tej obietnicy opisuje walkę i zwycięstwo również w „tłoczni oliwek”.

Jezus zwyciężył, choć sukcesu w oczach świata nie odniósł. Choć „doznał kaźni” i został zabity, nie dał sobie odebrać zaufania do Boga. Dlatego „gdy wszystko wykonał stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy są Mu posłuszni” (Hbr 5,7). Podczas tej bitwy, aż trzykrotnie wraca do uczniów i wzywa do czujności i modlitwy. Kiedy Biblia mówi coś trzykrotnie w jednym miejscu to znaczy, że chodzi o wielokrotność! Jezus walczy „w sobie”, ale walczy też o uczniów. To prawdziwy arcykapłan, który staje przed obliczem Boga i obliczem braci. Zwyciężając pragnie swoim zwycięstwem obudzić uczniów… aby nasza wola poddała się Bogu, abyśmy zaczęli w utrapieniach nazywać Boga: „Abba” – Tatusiu, aby miejsce naszego „ja” zajęło „Ja Jestem” samego Boga. Najwyższy pragnie być sercem naszego serca. Czy to możliwe? Czy to ma sens? Rezygnacja z własnej woli czy to nie niewolnictwo? Zamkniecie się, ograniczenie?

Św. Faustyna pod datą 4 lutego 1935 roku zanotowała w Dzienniczku: „Usłyszałam słowa: Ja jestem z Tobą… utwierdzę Cię, by nie ustały siły twoje do spełnienia zamiarów moich… dlatego przekreślisz wolę własną… od dziś będziesz pełnić wolę Bożą wszędzie, zawsze, we wszystkim” Faustyna napisała zdanie w Dzienniczku: „Od dziś nie istnieje we mnie wola własna” Przekreślając te słowa usłyszała od Jezusa: „Od dziś nie lękaj się sądów Bożych, albowiem sądzona nie będziesz”.

Pozostałe cztery lata życia św. Faustyny to w sferze ducha potężna kreatywność, choć wtedy mało widziana. Tak jest, kiedy „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). Wtedy zaczyna się czas nowej kreatywności, hojności, pomysłowości w Duchu Świętym. Przecież to zanurzenie serca w Miłości. Każdy akt przybliża do królestwa Bożego, staje się ono bardziej widoczne we mnie i w świecie.

Skoro jednak święci mieli swój czas na zbliżenie się do tej prawdy, podobnie i my musimy stoczyć wiele bitew, aż staniemy się z Nim – jedno.

Wchodź często do ogrodu Getsemani; tyle razy ile to potrzebne. Mnie potrzebne jest to wiele razy nawet w ciągu dnia. A jest to możliwe choćby przez jeden dziesiątek różańca, bo i taka tajemnica jest w różańcu obecna: Modlitwa Jezusa w Getsemani.